W związku z XVI edycją Międzynarodowego Festiwalu Bachowskiego czytaj więcej
…w Kościele Pokoju. czytaj więcej
Zachęcamy do oddania głosu! czytaj więcej
Historyczne miejsca, które poznaliśmy podczas wspólnych podróży po Śląsku, skłoniły do podjęcia decyzji o zawarciu małżeństwa w Świdnicy – mówią państwo młodzi. czytaj więcej
6. 07. 2009 - Sztywniaki przybywają. Droga do Świdnicy trwała trzy godziny. Mieliśmy już serdecznie dość siedzenia w jednym miejscu. Schronisko przywitało nas pokojami, w których nocowałyśmy w zeszłym roku („Dziewczyny, znowu mamy nasz pokój!! - Naprawdę mamy 17tkę??”). Na korytarzu od razu było słychać nasze piski. Na Placu Pokoju powitał nas dr Adam Górski. Jego szeroki uśmiech nie wróżył nic dobrego… Jak zawsze przygotował powitalne zadanie specjalne. Wręczył nam plik kart, a naszym zadaniem było odnalezienie płyt i pomników, które spisywaliśmy rok wcześniej. Zadanie rozgrzewające – jak je ładnie Doktor nazwał – przerabialiśmy w dwójkach. Przypomniała się nam fraktura, tekstura i stosunkowo szybko zadanie zostało ukończone. W między czasie skontaktowaliśmy się z naszą dojeżdżająca koleżanką; poleciliśmy na PKS po Olę i Bogusia z UAM w Poznaniu. Nasze koła ze sobą współpracują, wiec ich obecność na obozie epigraficznym jest wręcz pożądana. No bo kto poukłada fragmenty połamanych i niekompletnych płyt?? Oczywiście, ze Ola, która z tym zadaniem najlepiej sobie radzi, a my uczymy się od niej tej tajemnej sztuki J. Jesteśmy w komplecie, więc poszliśmy na cmentarz. Na Placu Pokoju spotkaliśmy się ponownie z dr Górskim i naszą panią gospodarz Bożeną Pytel (zwaną przez nas Panią Pastorową) i poszliśmy wieczerzać. Jedzenie, jak zwykle, pyszne – palce lizać. Pani Bożena opowiadała nam o swoich planach i zadaniach, jakie dla nas przygotowała. Brzmiało całkiem interesująco: w tym tygodniu kończymy sektory, w weekend mamy wycieczki a w następnym tygodniu pracujemy w archiwum. Na dodatek przyłączą się do nas ochotnicy ze świdnickich ogólniaków. Oni też chcą spędzić wakacje na cmentarzu i poznać tajniki epigrafiki. Chętnie im to przekażemy. Nie boją się duchów, więc pojmą wszystko w lot. Oj na nudę czasu nie będzie... 07. 07. 2009 – Studenteria idzie. Nasza obecność nie umknęła uwadze świdniczanom. Maszerując raźno na śniadanie, usłyszeliśmy za sobą cichy baryton - właściciel tego nieziemskiego głosu powiedział do swojego kolegi: „Studenteria idzie”. Zdecydowanie nie spodziewaliśmy się takiego powitanie. Ale w sumie - Hurra! Zostaliśmy zauważeni J. Po śniadaniu dołączyli do nas ochotnicy [czyt. przyszli pogromcy epigrafiki i duchów (kolejność dowolna)]. Każdy z nich został przydzielony do pary studentów. W ich oczach dostrzegaliśmy początkowo strach pomieszany z ciekowością. Wszak Doktor powiedział na początku, że nie gryziemy i można z nami normalnie pogadać. Ich zainteresowanie wzbudziły miarki przypięte do naszych jeansów. Szef Wszystkich Szefów, czyli Maciek, poprzydzielał nam zadania i dziarsko ruszyliśmy w teren. Monika, Dobrochna, Maciek i Kuba poszli razem z nami. Wyjawiliśmy tajemnicę miarek – każda płyta, każda litera musi zostać zmierzona. Po jakimś czasie załapali bakcyla do epigrafiki. Oczarowani sukcesom wręczyliśmy karty i licealiści samodzielnie wprowadzali dane do kart. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni – poszło im bardzo dobrze. Tą sielankę przerwała aura… Z nieba lunęło… Część grupy szybko pobiegło do naszej „bazy”, a paru ryzykantów potruchtało do najbliższej kaplicy. Stwierdzili, że po paru minutach przestanie padać i spokojnie wrócą do zajęć. Niestety pogoda jest nieprzewidywalna…Minęło trochę czasu i... Byli tak przemarznięci, że nawet ulewa i grad nie wydawały się im straszne.. Biegnąc ślizgali się na bluszczach, wpadali w każdą kałużę. W bazie wylali wodę z butów, wykręcili ubrania i …. wspólnie zaczęliśmy czytać „Podróż Szwedzką” Christana Czepki. Wieczorem ulewa pozbierała żniwa – wszyscy cherlaliśmy, smarkaliśmy i kichaliśmy. Jedno przez drugie. Doktor walczył dzielnie z przeziębieniem, ale i jego pokonała choroba. Tego dnia także przyjechał do nas prof. J. Zdrenka. 08. 07. 2009 Szaleństwa zakupów. Zdecydowaną przewagę liczebną na obozie miały dziewczyny. Dzięki temu obóz był z daleka słyszany i widziany. Naszą dominacje wykorzystujemy szczególnie podczas wariackich wypraw po sklepach. Ola podczas jednego z takich maratonów, przy którym bohatersko udzielał się Boguś, kupiła sobie buty… Takie niebieskie z wysokimi cholewkami... Kalosze!!! Nasze zdziwienie nie miało końca. Wyraz twarzy Oli, na której malowała się radość ze zwycięstwa, był bezcenny. ( tzn. nie można za niego było zapłacić pewną znaną kartą kredytową :). Boguś też nie próżnował. Dla wzmocnienia organizmu kupił sobie duże lody. I wilk, i owca byli syci. Jak każda kobieta, Ola nie była do końca zadowolona ze swoich zakupów. Buty były po prostu za małe, ale nasza poznańska koleżanka nie uznała tego za przeszkodę. Była gotowa do pracy i szeroko uśmiechnięta. W sumie miała powód, bo jako jedyna miała suche buty, czego jej bardzo zazdrościliśmy. Kolejny dzień naszego obozu zakończyliśmy w towarzystwie naszych przemiłych gospodarzy. Przy stole Doktor i Prof. Zdrenka zdecydowanie wiedli prym. Nasze głośne śmiechy i tematyka rozmów przepędziły zapewne niejednego gościa z Cafe 7. Niewielu ludzi ma siłę by słuchać o kryptach, wiszących trupach na dzwonnicach, zwyczajach średniowiecznych i o poszukiwaniach grobowców. A o takich właśnie rzeczach rozmawiają Orły Górskiego ze swoimi mentorami. 09. 07. 2009 Burza mózgów. W czwartek zakończyliśmy pracę na sektorze C. Do zrobienia został cały sektor A i połowa B. Aby nie wpaść w rutynę, i swobodnie porozmawiać o Christianie Czepce zorganizowaliśmy burzę mózgów. Właściwą organizatorką była Pani Bożena. Dyskutowaliśmy nad projektem gry komputerowej, fabularnej i planszowej. Wygrał ten pierwszy. Podczas całej dyskusji padały zwroty i słowa niezrozumiałe dla zwykłego człowieka, który nie interesuje się grami. Po gorącej dyskusji, zabraliśmy się za kolejny projekt. Tym razem sprawa dotyczyła wirtualnej wystawy. I tutaj wszyscy się wykazaliśmy – każdy z nas miał swój pomysł. Największym wyzwaniem i jednocześnie najgorszym zadaniem było przeniesienie wizji na papier. Nasze szkice były okropne. 10. 07. 2009 „Przecież nie będę pieścić się z płytami”. Orły całkowicie rozwinęły skrzydła. Nie było rzeczy niemożliwych dla nas. Chłopcy latali ze szpadlami i z sekatorem, dawali popisy siły i odwracali płyty. Mocowali się, pocili i głośno stękali. Dziewczyny patrzyły na tą heroiczną walkę z uznaniem. Nie chcąc być gorsze zakasały wysoko rękawy, pożegnały się z długimi i czystymi paznokciami, i energicznie ruszyły do odwrócenia pomnika. Początek miały dobry, bo wszystkie ustawiły się po tej samej stronie. :)))) Może wydawać się dziecinnie łatwe, ale wśród nas byłą ruda blondynka, dwie blondynki, brunetka i szatynka. Raz dwa trzy… i pomnik odrobinę drgnął. Dziewczyny podniosły go o cały1 cm!! Przy całej akcji towarzyszyła nam Pani Bożena, która na nasze wysiłki patrzyła przez obiektyw swojego aparatu. Powszechnie wiadomo, że co dwie głowy to nie jedna, więc wszyscy razem obmyśliliśmy plan działania. Zabawiliśmy się w MacGaivera: użyliśmy cegłówkę, grubą gałąź i duży kamień. Po licznych próbach, zmianach planu i głośnym stękaniu przewróciliśmy pomnik. Na szczęście była inskrypcja. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, bo wysiłek się opłacił :))) Mniej więcej w tym samym czasie Ola wraz z Bogusiem i Amadeuszem (kolejny licealista ze Świdnicy) próbowali ułożyć puzzle. Poznanianka w swojej kolejnej parze kaloszy dyrygowała chłopcami, którzy grzecznie wykonywali jej polecania. Z oddali cmentarza było słychać tyko: ”Boguś, przynieś mi szpadel”, „Boguś, a gdzie masz sekator? Daj mi go” lub „Amadeusz, trzymaj”. Ola energicznie wyrywała bluszcz, chwasty i przepędzała robactwo. Nie zważała na nic i na nikogo, była po prostu w swoim żywiole. Skry pryskały na boki, pot lał się strumieniami. Robiąc kolejny oddech wydyszała tylko: „Przecież nie będę się pieścić z tymi płytami” i sięgnęła po ostateczny środek - szpadel. Ciach, ciach, ciach i błoto w błyskawicznym tempie znikało z kawałków płyt. Ola nie zauważyła nawet przybycia Pani Bożeny, która uwieczniała całą akcję na kliszy. Dopiero, gdy Pani Pastorowa powiedziała: „Jest Pani niesamowita” Ola powróciła do rzeczywistości. 11. 07.2009. Ukośnik, gwiazdka, ukośnik, gest, kropka, ukośnik. Wszyscy siedzieliśmy przed komputerami i przepisywaliśmy karty. W pokojach słychać było tylko: „Ukośnik, gwiazdka, ukośnik, gest, kropka, ukośnik”, „Rozwiń skrót” lub „Masz błąd”. Uderzenia klawiatury towarzyszyły nam przez pół dnia. A resztę dnia spędziliśmy z Mareckim, Maćkiem S. i Anią J, czyli starymi wyjadaczami, którzy nie mogli być z nami przez cały czas, ale nas odwiedzili. Jako dobrzy gospodarze nie mogliśmy pozwolić, aby nasi goście się nudzili. Poszliśmy na Rynek. Resztę okrywa mgła milczenia... 12. 07. 2009 Do trzech razy sztuka. Niedziela była dniem wolnym, ale nie nudnym. By utrzymać stały poziom adrenaliny zorganizowaliśmy sobie szalone wycieczki po okolicy. Szalone, bo w towarzystwie Maćka S. i Mareckiego. Woziliśmy się cytryną Mareckiego i polówką Agaty. A Doktor wbił się do autka Pastora (normalka, ach te przywileje... ) . Dziewczyny z obawą i ze strachem w oczach wsiadały do cytryny Mareckiego, by później wysiadać na drżących nogach. Otuchy nie dodawał Maciek, który na każdym przystanku nerwowo zapalał papierosa. Jedynie Marecki zachowywał stoicki spokój, poklepywał samochód po masce i po cichu szeptał: „Tylko nie nawal, działaj”. Aby dobrze rozpocząć wycieczkę wybraliśmy się na cmentarz ewangelicki i żydowski do Dzierżoniowa. Chcieliśmy znaleźć się w otoczeniu, które znamy i w którym czujemy się komfortowo. Nawet dżungla, w którą było zamienione tamtejsze lapidarium nie zniechęciło nas do szukania płyt. Gdzieś za krzaków co chwila rozlegało się: „Oo..płyta” lub „Mam kolejną fajną płytę”. Największe wrażenie zrobił cmentarz żydowski oglądany zza krat. Przezorny właściciel nie otworzył nam bram do raju. Raczej nie chciał najazdu studenterii, która widząc płyty uśmiecha się od ucha do ucha i piszczy z radości. Następnym przystankiem miała być zapora, ale stanęliśmy na zakręcie. Nasza kolumna nie zmieściła się na drodze, i samochód Pastora poobcierał się z drugim autem. Zrobiło się gorąco, ale na szczęście wszystko się wyjaśniło. Dzień nie chylił się jeszcze ku końcowi, a nasi gospodarze po raz drugi spotykali się z policją, bowiem już rano okazało się, że ktoś okradł Cafe 7. Zastanawialiśmy się co jeszcze nas czeka, i czy limit pecha został już wyczerpany. Na ukojenie nerwów zjedliśmy obiad na tratwie, ogrzewani promieniami lipcowego słońca. Żurek w chlebie skutecznie nas uspokoił i zrelaksował. Wesoło biegaliśmy po zamku w Bolkowie, gdzie zrobiliśmy sesję zdjęciową. Wszyscy stroiliśmy miny, szczerzyliśmy zęby do obiektywu. Jednym słowem zachowywaliśmy się jak gwiazdy wielkiego formatu. Naturalnie znaleźliśmy kolejne płyty, które obfotografowała Agata. Doktor Górski nie musiał jej długo zachęcał do zrobienia zdjęć. Wystarczyło, że powiedział: „Proszę porobić zdjęcia, a zje Pani dziś kolację” a Agata już klękała przed każdą płytą i pstrykała fotki za fotkami. Taaa... nie ma to jak środki perswazji... Widać lata doświadczeń (prowadzonych na biednych studentach :)))) Gdy usatysfakcjonowany Doktor dał hasło do odwrotu, potulnie wsiedliśmy do aut i ruszyliśmy. Po drodze zatrzymaliśmy się na Orlenie, bo w cytrynie Mareckiego skończył się gaz. Zatankował, i … samochód zgasł na drodze. Przekręcał kluczyk raz za razem, ale bez rezultatu. Szansę od losu dostała płeć męska – mogła wykazać się swoimi mechanicznymi talentami. Chłopcy pochylali się nad silnikiem, słuchali pracy silnika, mruczeli, drapali się po głowie z zamyśleniem i robili przy tym mądre miny. Wszystkie te zabiegi wspierały dziewczyny, które urządziły kolejną sesję zdjęciową. Po kwadransie wytężonej pracy umysłowej nasi panowie znaleźli przyczynę. Wystarczyło nalać paliwa, aby auto ruszyło. Wspólne działanie pozwoliło wespół dopchać samochód ponownie do dystrybutora. Po pewnych problemach cytryna zaskoczyła :))) Ale dzień trwał, a z nim pech... Wkrótce dowiedzieliśmy się, że nasi gospodarze odnotowali trzecie spotkanie z policją tego dnia i tym razem, Kuba musiał to spotkanie przeliczyć na złotówki.... Jechał szybko, żeby zrobić nam kolację. Trochę czuliśmy się winni :((( Będąc pewni wyczerpania limitu pecha, Marecki i Maciek S. wsiedli do cytryny i pomknęli do Zielonej Góry. W oczach Maćka dostrzegliśmy lekką obawę przed podróżą. Gdy dotarli na miejsce, wszyscy odsapnęliśmy. Wielu z nas zastanawiało się co przyniesie nam kolejny dzień. Wszak jutro jest 13 lipca 13. 07. 2009 – Koncert. Kolacjonowanie jest zadaniem dość łatwym, ale wymaga dużo cierpliwości i pełnej koncentracji. Trzeba być dokładnym w poprawieniu odczytów. Przekonały się o tym zwłaszcza nasze dwie koleżanki, które na obozie są po raz pierwszy. Są nowe, i zielone – o czym świadczą według Doktor Górskiego barwy koszulek które noszą. Agnieszka i Dagmara radzą sobie jednak całkiem nieźle. Z uśmiechem na twarzy wchodzą na teren cmentarza. Można powiedzieć z czystym sercem, że całkowicie poddały się urokowi epigrafiki. Minęło jednak kilka godzin zanim nabrały pewności do własnych umiejętności. Z dumą możemy stwierdzić, iż mimo szczegółowych i podchwytliwych pytań Doktora, że w tym roku odczyty były wyjątkowo poprawne co ostatecznie musiał stwierdzić sam mentor :))) Aby rozerwać się i zrelaksować poszliśmy na koncert do katedry. Orkiestra składająca się z 80 osób genialnie zagrała „Toccatę i fugę” J. S. Bacha. Wszystkim przeszły ciarki po plecach gdy usłyszeli pierwsze dźwięki. To było coś genialnego, tym bardziej, że orkiestra zagrała te utwory w całkiem nowych aranżacjach. Największe wrażenie zrobił na dziewczynach pewien młody człowiek we fraku. Grał na trójkącie. Wszystkie kibicowały mu i trzymały za niego kciuki, gdyż jego pierwsze uderzenie w instrument było nieprawidłowe. Muzyk chyba czuł na sobie tą presję i odpowiedzialność za koncert, bo następne dźwięki były czyste i harmonijne. Do końca koncertu artysta trzymał fason. Nie przeszkodził mu w tym uroczy pąs na policzkach. Dziewczyny były z niego bardzo dumne i wołały głośno „bis” na koniec koncertu. Nawet dyrygent był bardzo zadowolony. 14.07.2009 – Sztuka funeralna. Podstawowe pojęcia epigraficzne, sztuka funeralna, Corpus inscriptionum Poloniae, fraktura, tekstura, pomniki sepulkralne, minuskuła, majuskuła itp.. początkowo napawało nas grozą, wręcz mdleliśmy, jeżyły się nam włosy na głowie. Po zajęciach z Doktorem już nie uciekamy z krzykiem na samo ich brzmienie. Zaczęliśmy używać ich z całkowitą świadomością. Swoją wiedzą staraliśmy się podzielić ze świdniczanami. Cześć słownictwa przekazaliśmy naszym Licealistom. By dotrzeć do wszystkich mieszkańców i przybliżyć im naszą działalność zorganizowaliśmy wykład na temat sztuki funeralnej i obrządków związanych z pochówkiem na przestrzeni dziejów. Referat Doktora Górskiego wywołał spore zainteresowanie. Wśród licznych slajdów szczególnie jeden obraz utkwił w pamięci: zdjęcie na którym widać nóżkę małego dziecka oblepionego całunem. Cały wykład okazał się strzałem w dziesiątkę – od publiczności posypał się grad pytań, a Doktor jak zawsze odpowiadał na nie z wielkim entuzjazmem. Swoją postawą ujął wszystkich zebranych. 15.07.2009 – Epigrafika okiem kamery. Naszą pracą na cmentarzu zainteresowała się telewizja. Postanowili nakręcić o nas materiał. Swoje pięć minut przed kamerą mieli Pastor, Doktor, Szef Wszystkich Szefów, Szefowa Wszystkich Szefów, oraz Beata. Pozostali też brali udział: Agata oprowadzała dziennikarzy po cmentarzu, pokazywała najciekawsze płyty. Dorota, która od początku tygodnia ujednolicała nasze wpisy, też załapała się na zdjęcia. Dziennikarzami zainteresowały się także komary. W parę sekund (!) zostali otoczeni przez krwiopijców. W tym starciu zdecydowanie wygrały wampirki. 16.07.2009 – Archiwum. Po śniadaniu ostro wzięliśmy się za prace: dziś nanosiliśmy ostatnie poprawki, Dorota kończyła ujednolicenia. Część z nas pracowała w archiwum. Robiliśmy bazę danych biblioteki przy Kościele Pokoju. „Okruh” czyli Agnieszka fotografowała strony tytułowe książek, Dagmara wpisywała książki do bazy danych, Szefowa Wszystkich Szefów pakowała rękopisy i książki w paczce. Ze swojego zadania była bardzo zadowolona. Cały czas uśmiechała się i wycierała pot z czoła. Miała jedyną okazje do pracy nad bicepsami. I wcale nie potrzebowała do tego siłowni. Najprawdopodobniej bicepsy ma już większe od pięt bociana i ud żaby. Nad tym wszystkim czuwał Doktor, który sprawiedliwie rozdzielał zadania. Ale należy podkreślić, że także pracował sumiennie. W sumie dziwne, Doktor, a pracował jak człowiek :)))) 17.07.2009 – „Nasz Kościół Pokoju jest ładniejszy.” Piątek był ostatnim dniem naszego obozu. Chłopcy z Doktorem pakowali książki z archiwum do busa, oczywiście na wyścigi, oczywiście wiadomo kto wygrał, ale chłopacy się chyba podłożyli :))) . Naturalnie nie wszystko poszło gładko. Bus się popsuł i trzeba go było pchać, przecież mieli doświadczenie po naprawie cytryny Mareckiego. W tym samym czasie parę osób wybrało się na wycieczkę do Kościoła Pokoju w Jaworze. Oba Kościoły różnią się wystrojem, bryłą budynku. Ale łączy je jedna rzecz: oba mają piękne płyty wokół Kościoła. Naturalnie owe płyty zostały sfotografowane i pojawiły się jako pulpity na naszych komputerach. Nikt nie mógł oprzeć się ich urokowi. Tak bardzo przywykliśmy do Świdnicy, że gdy Ola powiedziała: „Nasz Kościół Pokoju jest ładniejszy” wszyscy jej zgodnie przytaknęli. Na koniec dnia i obozu nasi Gospodarze zorganizowali niecodzienne pożegnanie. Każdy z nas dostał dyplom uczestnictwa w obozie. Były kwiaty, uściski dłoni, uśmiechy do obiektywów. Oprócz nas na Placu Pokoju byli jeszcze uczestnicy warsztatów teatralnych, malarskich i rzeźbiarskich. Aby to wszystko połączyć, grupa teatralna wystawiła dramę. Wielu gości było zaskoczonych niezwykłą formą i odejściem od tradycyjnego schematu spektakli teatralnych. Po głośnym wprowadzeniu do kościoła, przy recytacji wierszy uczestnicy warsztatów po kolei odsłaniali swoje obrazy i rzeźby. Gdy duch został nasycony tą sztuką postanowiliśmy zatroszczyć się o nasze ciała. Wieczór zakończyliśmy na wyjątkowej uczcieJ. W podzięce za organizację obozu, opiekę, troskę i zaangażowanie wręczyliśmy naszym Gospodarzom drobny upominek, a Doktor znów mógł się nagadać :) 18.07.2009 – Wyjazd. Sobotni poranek minął nam na pakowaniu oraz na nerwowej bieganinie z bagażami. Po śniadaniu końca nie miały ostatnie uściski, przytulania, żegnania i deklaracje o utrzymywaniu ze sobą stałego kontaktu. Gdy przyjechał nasz bUZ poczuliśmy, że nasz obóz epigraficzny w Świdnicy dobiegł końca. Wszyscy ze spuszczonymi nosami wsiedliśmy i pojechaliśmy do Zielonej Góry. Jedynie Łukasz cieszył się na powrót, bo jechał do Leszna na Mistrzostwa Świata w żużlu. Ci faceci...